WYWIADY

Z MARIO VARGASEM LLOSĄ ROZMAWIA MONIKA LUFT, 1997
Monika Luft: Mario Vargas Llosa - wybitny peruwiański pisarz, od lat wymieniany jako jeden z głównych kandydatów do literackiej Nagrody Nobla, Llosa jest autorem m.in. powieści Miasto i psy, Zielony dom, Wojna końca świata, Rozmowa w „Katedrze", Ciotka Julia i skryba, Pantaleon i wizytantki oraz Pochwała macochy. Na rynku hiszpańskim ukazała się pana najnowsza powieść Zeszyty pana Rigoberta. Czy nie ciąży panu czasem świadomość, że zarówno czytelnicy, jak i krytycy oczekują zawsze kolejnego arcydzieła, że chcą, aby każda następna pana powieść była lepsza od poprzednich?
Mario Vargas Llosa: Kiedy piszę książkę, zawsze niepokoję się o to, co będzie, gdy dotrze ona do czytelników. Ich reakcja to jedna z najbardziej tajemniczych spraw. Nie chodzi tylko o sukces czy jego brak. Największym zaskoczeniem jest to, że interpretacja powieści często niewiele ma wspólnego z moimi intencjami.
ML: Tak się chyba stało z Pochwałą macochy, książką, której kontynuacją są Zeszyty pana Rigoberta. Krytycy napisali, że to "tylko powieść erotyczna", a więc utwór o mniejszym znaczeniu niż inne pana powieści.
MVL: Tak jakby łatwo było napisać powieść, której głównym tematem jest miłość cielesna. W rzeczywistości to bardzo trudny gatunek literacki, bo można popaść w wulgarność, w obsceniczność, a tego chciałem uniknąć. Poza tym, jest to gatunek, w którym łatwo o monotonię, bo miłość fizyczna, choć piękna, dotyczy ograniczonej liczby doświadczeń. Trzeba więc wnieść w opowieść życie, postarać się o oryginalność. Z formalnego punktu widzenia, było to dla mnie prawdziwe wyzwanie.
ML: Czy postanowił pan kontynuować historię opowiedzianą w Pochwale macochy dlatego, że uważa pan erotyzm za temat równie ważny jak problemy polityczne czy społeczne?
MVL: Miłość fizyczna jest ważna nie tylko jako źródło przyjemności. Jeśli przeżywamy ją z fantazją, z radością, z szacunkiem staje się ona wspaniałym źródłem twórczego myślenia, a także obroną przed frustracjami i przeciwnościami losu. Niemniej jednak, moim celem nie było napisanie po prostu powieści erotycznej. Innym ważnym tematem książki jest wolność, przeciwstawianie jednostki zbiorowości. A z kłopotów, spowodowanych wybujałą fantazją erotyczną, pozwala bohaterom wybrnąć poczucie humoru.
ML: Są też wątki poważne. Don Rigoberto pisze listy adresowane do postaci, które uosabiają wszystko to, czego pan nienawidzi...
MVL:...albo czego się obawiam.
ML: Właśnie. Feminizm, pornografia, nacjonalizm, utopie społeczne. Do jakiego stopnia Don Rigoberto jest pańskim alter-ego?
MVL: Postaci literackie zawsze odzwierciedlają, przynajmniej w części, poglądy autora. Ale Rigoberto, choć do mnie podobny, czasami się różni, np. w przeciwieństwie do niego nie uważam, aby najatrakcyjniejsze u kobiet były łokcie i kolana...
ML: Przyznaje pan często, że elementy autobiograficzne są obecne w prawie wszystkich pańskich powieściach.
MVL: Dla mnie moje życie i moja pamięć są najważniejszym tworzywem. Punktem wyjścia są zawsze osobiste doświadczenia. Dopiero potem fantazjuję, wymyślam.
ML: Czy pisanie to dla pana paca, czy przyjemność?
MVL: I to, i to. To jest praca, ale nie traktuję jej jak pańszczyzny. To coś podniecającego. Najlepszą nagrodą dla pisarza jest samo tworzenie, wydobywanie z wyobraźni konkretnego, choć fikcyjnego świata.
ML: Czy uważa pan, że wyobraźnia, fantazjowanie powinny uzupełniać życie każdego z nas?
MVL: Bez fantazji życie byłoby rutyną, zamknęlibyśmy się w przeciętności, sprowadzilibyśmy egzystencję do zwierzęcych instynktów. Fantazja to "paliwo" dla naszych marzeń. Erotyzm może istnieć, według mnie, tylko w społeczeństwach o wysokim poziomie kultury duchowej, w których miłość fizyczna wzbogacona jest wyobraźnią.
ML: Czy kiedyś powróci pan do "wielkich" tematów, które były obecne w pana poprzednich powieściach: Miasto i psy, Rozmowa w „Katedrze", Wojna końca świata?
MVL: Niedawno rozpocząłem pisanie powieści, o której myślę już od roku 1975. Opisuję czasy dyktatury Trujillo w Dominikanie. To była jedna z najbardziej wstydliwych, ale i najbardziej malowniczych dyktatur w Ameryce Łacińskiej.
ML: Czy powstanie "powieść totalna", obejmująca wszystkie aspekty rzeczywistości? To jedno z pana marzeń...
MVL: To marzenie zawsze będzie mnie ścigać. W każdej powieści pisarz stara się stworzyć świat, który rywalizowałby z rzeczywistością na równych prawach. Tego się nie da osiągnąć, ale pragnienie pozostaje.
ML: Co pan sądzi o filmowych adaptacjach literatury? Z jednej strony jest pan wielkim znawcą i miłośnikiem kina, a z drugiej mówi pan, że "fikcja ekranu zniewala nas na chwilę; więźniami fikcji literackich jesteśmy przez całe życie".
MVL: Dobra literatura odciska w duszy ślad, który jest dużo trwalszy niż ten pozostawiony przez najlepszy nawet film. Obraz to przeżycie intensywne, ale ulotne.
ML: Czy w związku z tym woli pan, aby pana powieści nie były przenoszone na ekran?
MVL: Ależ skądże znowu! Ja sam przyczyniłem się do powstania jednej z adaptacji. Napisałem scenariusz do Pantaleona i wizytantek. Dlatego wolno mi powiedzieć, że jestem współodpowiedzialny za klęskę tego filmu. Ale szczerze mówiąc, w każdej adaptacji czegoś mi brakuje. Zresztą, kiedy podoba mi się jakaś powieść, staram się nie widzieć nakręconego na jej podstawie filmu. Boję się rozczarowania. Kiedyś poznałem Bunuela, który powiedział, że woli adaptować złe powieści. Ze złej literatury częściej powstają dobre filmy.
ML: Czy powodzenie u kobiet, którym zawsze się pan cieszył i cieszy się pan nadal, ułatwia panu życie?
MVL: Kobiety zawsze bardzo mi pomagały. Są dla mnie czymś tajemniczym, podniecającym. Myślę, że jest to widoczne w moich książkach. Ale mówiąc poważnie, wydaje mi się, że w naszych czasach kultura, a zwłaszcza literatura trwają przede wszystkim dzięki kobietom. To one czytają, chodzą na wystawy, one uważają, że kultura to nie strata czasu, a nieodzowny składnik życia. Myślę, że mężczyźni są coraz mniej wykształceni i w coraz mniejszym stopniu uczestniczą w kulturze. Przyszłość kultury należy do kobiet.
ML: Kobiety częściej uczestniczą w życiu kulturalnym i niewątpliwie rzadziej w zdominowanym przez mężczyzn życiu politycznym. W książce Ryba w wodzie, opisującej pana doświadczenia związane z polityką, powiedział pan, że polega ona na intrygach, manewrach, atakach, paranoi, zdradach, wyrachowaniu i innych nieuczciwych zabiegach. Z drugiej strony twierdzi pan, że pisarze mają obowiązek uczestniczenia w polityce. Jak pogodzić te dwie opinie?
MVL: Jeśli chcemy, by w polityce panowały inne zasady, musimy wprowadzić do niej wartości, idee, twórcze myślenie, wyobraźnię. Nie możemy pozwolić, aby jedna "klasa polityczna" podejmowała wszelkie decyzje. W przeciwnym razie polityka stanie się zwykłą walką o władzę, walką, w której wszystkie chwyty są dozwolone. W rezultacie ludzie przestaną szanować polityków. Już teraz często nimi pogardzają. To może zagrozić demokracji.
ML: Czy powróci pan do czynnego uprawiania polityki?
MVL: W żadnym razie. Ja uczestniczę w polityce wyrażając opinie, krytykując. To tylko okoliczności zmusiły mnie do startu w wyborach.
ML: Nie zajmuje się pan już polityką, ale i tak jest pan niezwykle aktywny: dużo pan podróżuje, uczestniczy pan w kongresach, wygłasza odczyty, odbiera nagrody, wręcza nagrody. Kiedy ma pan czas na pisanie?
MVL: To tylko jeden z powodów, dla których mieszkam w Londynie. Londyn to miasto, w którym mogę zupełnie się odizolować, narzucić sobie dyscyplinę, potrzebną do pracy.
ML: Nie wolałby pan mieszkać w Hiszpanii? Ma pan hiszpańskie obywatelstwo, jest pan członkiem Królewskiej Akademii Języka. W Hiszpanii byłby pan przyjęty z wielką serdecznością.
MVL: Nadmiar serdeczności może zabić. W Hiszpanii mam wielu przyjaciół i świetnie się tam bawię. Nie mogę się oprzeć hiszpańskim pokusom. Za to znakomicie opieram się pokusom angielskim.
ML: Deszcz pomaga siedzieć w domu?
MVL: Pogoda sprzyja temu niewątpliwie. Czasem w Anglii jest tylko jeden wybór: pisać albo umrzeć z nudów.
ML: Jak pan odpoczywa? Jaka jest pana ulubiona rozrywka?
MVL: Kiedy ktoś robi to, co lubi, nie męczy się. Wręcz przeciwnie. Czytanie, pisanie to właśnie to, co utrzymuje mnie w dobrej formie. Ale oczywiście, chodzę też do kina.
ML: I uprawia pan jogging.
MVL: Tak, codziennie, przez godzinę.
ML: Czyli jest pan osobą bardzo zdyscyplinowaną.
MVL: Lubię to. Zaczynam dzień od joggingu. Przyzwyczajenie to stało się częścią moich zajęć.
ML: W Polsce jest pan już po raz trzeci. Czy widzi pan jakieś zmiany?
MVL: Chyba wiele się buduje. Ostatni raz byłem tu w roku 1991 - przyjechałem wówczas na premierę swojej sztuki. Od tamtej pory powstało np. mnóstwo nowych hoteli. Mam wrażenie, że wraz z wolnością rozpoczął się tu szybki proces rozwoju. Bardzo mnie to cieszy.
ML: Zna pan też nieco polską literaturę. Jakich pisarzy ceni pan najbardziej?
MVL: Gdy mówimy o realizmie magicznym, mamy na myśli literaturę iberoamerykańską. A ja uważam, że należałoby zaliczyć do tego nurtu także Gombrowicza ze względu na jego barokową, galopującą wyobraźnię i ekscentryczność. Jest jeszcze jeden polski pisarz, którego odkryłem w latach 60. - Mrożek, autor tomu opowiadań "Słoń". Widziałem jego sztuki, ale przede wszystkim opowiadania zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Jest to literatura politycznie zaangażowana, a przy tym niezwykle oryginalna.
ML: Dziękuję, że znalazł pan czas na rozmowę i mam nadzieję, że gościć będziemy pana w Polsce wcześniej niż za kolejne sześć lat.
„Pani", nr 10, październik 1997
www.monikaluft.pl